czasami ma się szczęście spędzić w towarzystwie nie tylko swojego Osobistego.
Wyrwałyśmy ze stolicy w piątek popołudniem a wieczorem dopadłyśmy domku na Grabinie. Z góry upatrzone pozycje w okół wspólnego stołu, kolacja, pogawędki, radość nieschodząca z oblicza. W końcu po opróżnieniu 'buteleczki' wina obrałyśmy strategiczne miejscówki łóżkowe. Było późno ;)
W sobotę Dziewczyny zajęły strategiczne miejsce robótkujące i przemeblowały mi chałupkę: kanapa wylądowała frontem do tarasu
a Jola i Madziula zyskały miejsca z widokiem na las.
Nie na długo. Zaraz dołączyła moja Mama i zaczęła się nauka robienia na drutach.
Choć Madziula nie planowała nauki drucenia to nie mogła się oprzeć trzem Gracjom i dołączyła.
Małe przemeblowanie i już Dziewczyny siedziały w zupełnie innej konfiguracji i dłubały pierwsze oczka. Cóż za skupienie!
A za chwilę!?!? Jest ! Wyszło!!! Miny już odzwierciedlają ten stan upojenia :D
Madziula i Aga trenowały.
Moja Mama robiła Himalayą Padisah, śliwkową. Do nocy zrobiła kilka powtórzeń
schematu, o 1 w nocy spruła do zera i od 6 rano następnego dnia kontynuowała. Wiem z rozmów z Mamą że dzielnie walczy (aktualnie dwa tygodnie w Bieszczadach) i będę miała szal :D
Jola trochę pokombinowała ale wreszcie znalazła coś dla siebie. A konkretnie dla siebie i dla uwypuklenia pięknej włóczki z dzikich ostępów. Zresztą poczytajcie
u Joli na blogu skąd włóczka przyjechała :) Koniec świata!
Mama i Aga pojechały w niedzielę niestety :(
A my pełnie energii zrobiłyśmy kolejne przemeblowanie (i tym razem wpadłyśmy na fantastyczny pomysł użycia samowyzwalacza ;) )
Moje
króliki dostały speeda i podgoniłam je. Również Madziula porzuciła druty na rzecz wieńca swego:
I tak w nastroju drutująco-krzyżykowym dotrwałyśmy do Kociołka. Jola dzielnie podniecała ogień, ja strugałam Joli kołki na głowie że wygasa i skutkiem tego jadłyśmy skwarki ;)
Było pięknie: towarzystwo, robótki, rozmowy, gotowanie wspólne, wędrówki z fotelami w poszukiwaniu cienia bądź słońca - zależnie od potrzeb. Luz i spokój. Muzyczka w tle. Cisza w której było słychać tylko ptactwo i stukanie drutów. Skupienie na twarzach.
Tyle się działo że nie pamiętałyśmy nawet o robieniu zdjęć. Przecież jeszcze Aga wyszywała swój Golden Pavilion, pokazywała nam pięknego hardangera, Jola prezentowała sutaszowe dzieła i
Szeherezadę którą rok wcześniej też na Grabinie dziergała, Madziula robiła koralikową bransoletkę, którą skończyła! A zdjęć większości brak!
To był niezapomniany weekend.
Dziewczyny Dziękuję Wam i cieszę się że mogłam Was gościć!
Do spotkania za rok!