Kiedyś, dzieckiem będąc, miałam krzesełko z Reksiem i łyżkę z misiem. Teraz na stare lata poczyniłam ... taboret z kurą.
Do tego taborecika mam stosunek wielce emocjonalny i użytkowy. Emocjonalność nie pozwalała mi przez długi czas dostrzec fatalnego stanu mebla.
Któregoś dnia przejrzałam na oczy i wstyd przyznać się co zobaczyłam:
Lata intensywnego użytkowania (podstawówka, liceum, studia) kiedy to służył jako podnóżek pod biurkiem w długie wieczory kiedy 'kułam' .... I jako ot, poddupnik podczas różnych czynności - nawet latem, na świeżym powietrzu, w ogrodzie, na tarasie.
Zaparłam się na odnowienie. Taborecik zyskał zdecydowanie kiedy przeszlifowałam drewno i zdjęłam połuszczony lakier.
Jeszcze lepiej kiedy pozbyłam się starej tapicerki i staruteńkiej gąbki, oraz odmalowałam.
Teraz tylko pozostało zrobić nową wyściółkę i tapicerkę. Oczywiście ten etap był najdłuższy ;)
Stał korpus chyba ze dwa miesiące i wywoływał wyrzut sumienia kiedy spoglądałam w jego stronę - czyli codziennie. Co lepsze: wiedziałam co chcę zrobić i miałam wszystkie materiały!
Żeby jeszcze trochę odwlec moment zabrania się do rzeczy wymyśliłam że ozdobię tapicerkę haftem.
Kura była, nie wiem dlaczego, oczywista...
Gotowy haft wyprasowałam, podkleiłam fizeliną.
Docięłam gąbkę, materiał, przymocowałam wszystko zszywaczem tapicerskim do korpusu. I oto mam swój stary-nowy taborecik. I wiecie co? Zajęło to może 1,5h?
A zabierałam się do tapicerki jak pies do jeża - dwa miesiące!
Ale to może właśnie była szansa żeby pojawiła się kura.
Gotowy taboret:
Cóż, Tapicerem to ja nie będę ;)
Oto zacne miejsce odnowionego mebla.
Kiedy jestem w kuchni często przycupnie na nim mój Połamaniec i rozmawiamy. A za oparcie ma ciepły kaloryfer.
Mam nadzieję że widać chociaż 10 szczegółów różniących stan PRZED i PO ;)