Jeszcze tak długiej przerwy na blogu nie miałam. 8 grudnia - 19 luty - ponad dwa miesiące!
Wydaje się że tylko dwa a ileż się wydarzyło w tym czasie.
Ostatni kwartał roku angażował nas mocno w domu - to nie ot takie sobie wytarte stwierdzenie - nie co rok człowiek kończy budowę. A my byliśmy na tym właśnie etapie.
W końcu, po wielu perypetiach i (jak to często bywa) przeprawach z wykonawcami ostatecznie 20 grudnia rozpoczęliśmy przeprowadzkę do nowego domu, zwieńczoną Wigilią rodzinną.
Przyznam, że gdyby nie obie Mamy i ich wydatny udział w przygotowaniu kolacji zginęlibyśmy z kretesem i podali chyba bułki z dżemem. Lub ewentualnie makaron z serem i śmietaną ;)
Pierwsze tygodnie po przeprowadzce to była walka z mrozem i naszą instalacją grzewczą którą konfigurowaliśmy w locie, testując jej możliwości na naszej osobistej skórze.
Co skończyło się zakupem kilku ciepłych kamizelek i bezwzględnym zakazem chodzenia na bosaka.
Teraz temperatura w domu zaczyna się stabilizować na przyjemnym poziomie a my jesteśmy już w coraz mniejszym stopniu zaskakiwani różnymi niespodziankami ;)
Nawet Kocica, po 3 tygodniach męki siebie i nas, w końcu otrzaskała się z nowym miejscem. Wykurował się jej system trawienny i wreszcie przestała miauczeć w nocy (przez pierwsze trzy noce Pan domu oprowadzał ją po domu ... jak na spacerze :D )
Tak więc finalnie, "już" po około 5 tygodniach ukończyliśmy przeprowadzkę z mieszkania zabierając ostatnie pokłady ubrań i butów oraz innych "niezwykle-potrzebnych-nagromadzonych-latami-przydasi". Zwaliliśmy to wszystko do kartonów i teraz łapiemy oddech finansowy żeby zamówić szafy.
Ponadto nasze myśli a moje fizyczne siły już od około października
zaprzątał dodatkowy temat a mianowicie Drugi. Drugi pojawi się w
maju/czerwcu. I cieszę się że dopiero wtedy bo mam jeszcze kilka
miesięcy względnego spokoju na realizowanie projektów szyciowych w
czasie gdy Jasiek dzielnie uczestniczy w zajęciach przedszkolnych.
Ale pomimo tak napiętego czasu prywatnego + regularnej pracy, szyłam i nie poddawałam się. Teraz czas na kilka publikacji tego co wydarzyło się w tzw "międzyczasie".
Nowy rok będzie dobry szyciowo (tak sobie życzę) bo będzie obfitował w prace wykończone.
Po pierwsze wreszcie mam własny pokój do szycia (youpi!!!!!) i tak zostanie jeszcze przez kilka lat. Po drugie te 2-3 miesiące zamierzam szyć. I nie żeby było inaczej. Nie przewiduję innej opcji.
Wyciągam z szuflad kolejne topy skazane na wykończenie a spakowane z powodu braku miejsca na zrobienie kanapki. Są też zupełnie nowe projekty. A i Żonę w końcu wyciągnę - chciałabym podgonić ilość bloków.
Na pierwszy ogień idzie prezentacja Kalendarza nr 2.
W zasadzie, chronologicznie rzecz ujmując to był on pierwszy. Jednak z powodu tego iż kalendarz szyty jako Dwójka musiał natychmiast iść do ludzi, a w zasadzie Panienek, dostał pierwszeństwo sesji foto i wpis.
Jedynka, przeznaczona dla Jaśka mojego, czekała na sesję aż dwa miesiące.
Kalendarz adwentowy kupiłam już w grudniu 2015 w
Seven Sisters. Niestety, w tamtym czasie nie zdążyłam go uszyć - i tak była połowa grudnia jak go zamówiłam....
W roku 2016 postanowiłam ambitnie już w listopadzie wyciągnąć go na światło dzienne. I tak też się stało.
Przez ten rok straciłam trochę do niego zapał, zwłaszcza gdy zobaczyłam w ofercie
Craftfabric cudnej urody kalendarze Dashwood Studio....
No trudno - kupiłam sobie kilka Dashwoodów do uszycia w 2017 roku ;) A tymczasem walczyłam z tym co miałam.
Szycie było przyjemne, prawie wg instrukcji załączonej do panela. Prawie.
Otóż
producent/projektant zalecał aby cały kalendarz uszyć w całości jako
top, potem zszyć z wypełnieniem i plecami po brzegu , wywinąć jak
podszewkę i myk, mamy gotowy kalendarz.
Uznałam że to bzdura.
Przy
rozmiarze 50 x 50 cm, cokolwiek włożone do kieszonki będzie powodowało
deformację kształtu kalendarza (odstawanie wierzchniej warstwy).
A przecież wieszadło powinno stanowić zwartą całość!
Zatem nie bez żalu dokonałam modyfikacji. Przed przyszyciem kieszonek, najpierw zszyłam top + wypełnienie + plecy kilkoma przeszyciami (użyłam jako linii prowadzących drewniane "okiennice").
Dopiero do tak przygotowanej kanapki naszywałam kieszenie JEDNOCZEŚNIE pikując cały quilt.
W tej sytuacji po przyszyciu kieszonek, kalendarz/makatka był gotowy. Jeszcze lamówka i prezenty - niespodzianki zaczęły pojawiać się od 2 grudnia w kieszonkach.
Kieszonki są dość wąskie - ot na dwie gumy mamba najwyżej. Jednego cukierka. Nie mają zakładek jak w kalendarzu nr 1.
Do tego złocenia które niekoniecznie są w mojej stylistyce. Trudno, przeżyłam. Lepiej skończone niż perfekcyjne.
Dane techniczne:
Panel:
RAPHAEL; sklep:
Seven Sisters
Wkład:
wypełnienie poliestrowe 180g/m2; sklep:
Kiltowo
Plecy:
złote kropeczki na kremowym; sklep:
Ładne Tkaniny
I to by było na tyle - jak mawia Tosia i Tymek, ulubieni bohaterowie Jaśka.
Pozdrawiam serdecznie z wygnania i powrotu blogowego :D
P.S. Zawsze jak robię podsumowanie materiałów na swoje prace widzę jaki mam misz-masz zakupowy. Podziwiam quilterki które potrafią uszyć quilt z jednej kolekcji wykonując zakupy w jednym sklepie.