Inne miejsca

piątek, 24 grudnia 2010

Życzenia




Dziękuję że ze mną jesteście, odwiedzacie to miejsce, dopingujecie i motywujecie. Dziękuję że ciepło się wypowiadacie i myślicie.  Mam nadzieję że tą drogą trafią życzenia do Was wszystkich!

Przesyłam uściski mocne i ciepłe!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Znowu Schwalm

Ello :)

w tym pięknym przedświątecznym tygodniu postanowiłam troszkę Wam zaostrzyć apetyty. A co. Taaaak:  kapusia, grzybki, uszka, barszczyk, karp, chrzan (do karpia ofcors), grzybowa z makaronem, makowiec.... Wszystko cacy, tylko dupa rośnie.

To już niech rośnie lepiej postęp prac. Na zachętę i zaostrzenie właściwych apetytów kilka zdjęć więcej będzie. Oto skany serwety Ani Baranowicz, naszej Mentorki i Nauczycielki haftu, wspomnianej w poprzednim poście.
Uzyskałam pozwolenie Ani na publikację zdjęć Jej pracy.

Oto różnorodność ściegów haftu Schwalm w wykonaniu Ani, cztery rogi serwety:




poniedziałek, 13 grudnia 2010

Haft ze Schwalm

w poprzednim odcinku zapowiedziałam haft ze Schwalm.
Zaczęłam się go uczyć tydzień temu, kiedy to Ania Baranowicz ściągnęła do Warszawy na spotkanie.

Postanowiłam też że dość już próbkowania, robienia kawałków prac które nie wiem jak potem wykorzystać bo są nieskończone lub znudziły mi się pod koniec.
Tym razem od razu skok na głęboką wodę: będzie serweta kwadratowa, około 60cm x 60 cm.
W rogu będzie miała motyw typowy dla haftu ze Schwalm: serduszko z motywami kwiatowymi. Motyw przygotowała Ania. Samodzielnie :)
Motyw został przeniesiony na tkaninę zwykłym ołówkiem: byle równo! Bo inaczej ściegi będą krzywe. 

Kontur serduszka otoczony jest dwoma rodzajami ściegu łańcuszkowego:
- łańcuszek zwykły, zamknięte oczka
- łańcuszek węzełkowy

Na zewnątrz widoczne są 'wachlarzyki' - to ścieg obdziergiwany.

W środku serduszka widać ścieg z dziurkami. Zupełnie jak w hardangerze: wysnuwa się konkretne nitki tkaniny i metodą oplatania łączy nitki w grupy w założony sposób.

Poniżej serce jeszcze przed skończeniem: widać fragment wysnutych nitek na tle łapki mojej pod spodem. Regularnie co czwarta nitka tkaniny jest wypruta.


Poniżej widać serduszko już skończone.

 A poniżej rzut oka na cały motyw i proporcje z nożyczkami.
Materiał: Belfast Linen Anitc White 32ct

Nici: perłówka Anchor 8, kolor 926


Jak widać czekają mnie jeszcze łodyżki, listki i kwiatuszki. Każdy kwiatek będzie wypełniony innym motywem, na pewno środkowy duży tulipan będzie miał również ścieg ażurowy. Kwiaty po bokach nie będą miały raczej ściegów opartych na wysnuwanych nitkach tkaniny.

Za mną dopiero pierwsze doświadczenia w tym rodzaju haftu, ale jestem zachwycona! Efektem, szybkością pracy, odmiennością od krzyżyków, monokolorowym ściegiem i wreszcie użytkowością tej pięknej techniki. Jest idealna na obrusy, serwety i inne tkaniny użytkowe.

Zachęcam do nauki tej techniki: łączy w sobie malowniczość haftu płaskiego i regularność haftów liczonych. Idealna technika aby kiedyś może oswoić się z haftem płaskim.

A w następnym odcinku będzie wymęczony needlepoint.

czwartek, 9 grudnia 2010

Rysunek

Chyba niedługo zmienię profil tego bloga. Tyle ostatnio się u mnie dzieje że nawet nie wiem za co się łapać. Ale to wszystko na własne życzenie więc nawet nie narzekam.

Znacie takie powiedzonko że jak już nie ma się na nic czasu to na jedną więcej aktywność też czas się znajdzie? Więc robię bokami bo.... igłowstręt mnie opuścił. Wreszcie w ostatnią niedzielę wieczorem złapałam za igłę i dokończyłam sierść Upiornego Misia czyli backstitche. O tym że jest miś jest upiorny już teraz wiem. I choć zawsze TT mi się podobały to jakoś nigdy nie zrobiłam żadnego wciąż odsuwając je na koniec kolejki.
Otóż wizytując ostatnio  koleżankę Yen zrobiłyśmy remanent szuflad i Koleżanka wyciągnęła cały prywatny kit czyli nie mniej ni więcej jak UFO misiowe. Miała być metryczka kilka lat temu. Teraz to chyba już Dziewczę do żłoba chodzi a metryczka leżała dalej nieskończona. Leżała bo misiek śpał na poduszce ale golusieńki cały! No to zaproponowałam że dokończę backstitche, a cóż tam dla mnie! Kto robi Powellki albo rajstopki Babcine to żadne miśki kudłate nie są straszne.
Generalnie nie bolało aż tak bardzo. Przynajmniej do kiedy robiłam sierść którą i tak musiałam sobie odznaczyć innym kolorem na schemacie, bo krechy oryginalne miały grubość milimetra i nie było wiadomo czy w środku krzyżyka czy w narożniku się kończą.. Ale jak podeszłam do kołderki to (motyla stopa!!!!) czułam się jak na karuzeli. Kto wymyślił ten schemat powinien go za karę wyszyć! Kocyk wyglądał jakby pijany królik skakał po całym brzegu kołderki. Zamiast linii wyszywania były jakieś kropki w różnych kierunkach i odstępach zrobione. Powinni choć te kropki ponumerować to wiedziałoby się od której do której należy trzymać kierunek. A może tam powinny być wyszyte french knoty???? Nie wiem. Fakt że szczęśliwie dokończyłam miśka TT i teraz już usunę miśki TT z mojej kolejki do wyszywania. Bez żalu.
Co nie znaczy że nadal mi się nie podobają :D

Miśka może kiedyś pokaże Yenulka u siebie. Nie pokazuję go bo nie moje to dzieło - ja tylko ostatni szlif rzuciłam. 

Zabrałam się aktualnie wreszcie za naszego SAL-a needlpointowego. Nie idzie szybko ale staram się skończyć w tym roku.

Mnóstwo czasu pochłania mi rysunek. Praca domowa z poprzedniej lekcji zajęła mi pół niedzieli. Drugie pół niedzieli Lekcja 2 rysunku. Oto efekty nauki cieniowania. A tak naprawdę to cieszę się z całej geometrii i operacji przestrzenią jakiej używamy podczas zajęć. Bo te cienie są wyliczone oczywiście a nie tak machnięte 'z głowy'  :)
A sześcianów wreszcie kiedyś się nauczę ładnych rysować :)



A tu na dole widać że sześcian stoi przy ścianie? No tak, tak .... krzywy był to został ręką instruktora poprawiony :( 


Praca domowa nr 2 do zrobienia na niedzielę 12 grudnia czeka sobie na lepsze czasy.

A w następnym odcinku będzie haft ze Schwalm. 

czwartek, 2 grudnia 2010

Muszę

bo się uduszę.
Podtrzymuję że kocham zimę. Jest piękna. I nart się nie mogę doczekać.

Ale jak myślę znowu o grzebaniu w ziemi, działce i oglądaniu każdej roślinki 'czy już urosła' to mi się w środku przekręca. CHCĘ i już!

Rozerwana jestem na pół.


Idę piec tort karmelowo-migdałowy. W końcu w sobotę Barbórki :)

niedziela, 28 listopada 2010

Zapomniałam o tytule :D

Lilu Droga, dziękuję za wezwanie do głosu :) Gdyby nie Ty pewnie do przyszłego tygodnia zwlekałabym z postem.

O czym by tu....
Wróciłam cała i zdrowa, zaprawiona do warunków zimowych jakie nam nastały wczoraj. I choć na każdym kroku czytam że chciałoby się wiosny - (mi też się chce - w końcu działka czeka ;)) to śmiało twierdzę że zima jest piękna i ją lubię :D
O tym że mam niechcieja robótkowego chyba nie muszę pisać. To WIDAĆ. Mam igłowstręt i kropka.
Przed wyjazdem nie chciałam nic zaczynać. Na trzy tygodnie zabrałam pół walizki gadżetów: konia - mojego jedynego UFO-ka. I gazetki z szydełkowymi schematami i aż dwa motki nici. Z kompletem kilku grubości szydełek. No i zaczętą koronkę Aemilia ars.

Nie muszę chyba pisać że nic nie drgnęło. Nawet nie rozpakowałam majdanu. Natomiast nie ma tego złego: zamiast robótkowania wygrzałam się na saunie aż miło. Co drugi wieczór spędzałam w ciepełku. Tego mi było trzeba!
Ponadto, i tu MAM ŻAL do koleżanki Yenulki,  że mnie nie uprzedzono! Nie uprzedzono że zabranie ze sobą tylko dwóch książek Szwaji Moniki to za mało na trzy tygodnie. Gdybym wzięła wszystkie cztery i tak pochłonęłabym je jednym tchem. Pewnie kosztem snu.
Zatem snułam się po domu w tym tygodniu z trzecią książką w ręku, do skutku aż skończyłam.
Czwarta aktualnie jest na tapecie. I pewnie do czasu zakończenia jej nie ruszę znowu igłą.

Siłą napędową okazują się być twarde zobowiązania.
Powiedziałam A i od stycznia zaczynam roczny projekt naukowy.
W związku zaś z tym projektem musi mnie ktoś mocno kopnąć w d... i przysposobić do rysunku ręcznego. Celowo pominęłam słowo 'nauczyć' gdyż aby posiąść szlachetną umiejętność rysunku trzeba mieć choć odrobinę talentu. Ja i owszem mam talent! Umiem, a co! Rysować marginesy i szlaczki. Od linijki.


Niestety, sama nie dam rady, nie zmuszę się. Nie cierpię rysunku. Zatem konsekwentnie powiedziałam B i od dziś możecie mi mówić Miszczu: poszłam na kurs rysunku z tymi wszystkimi ambitnymi wilkami które przygotowują się do egzaminów na architektury i inne takie cuda.
Każda lekcja to 4 godziny w niedzielne popołudnia. Dobrze że każdy siedzi z  nosem we własnych sześcianach i drzewach i nie patrzy na starą babę co sobie musi językiem w wysiłku pomagać.


Lekcja 1: od dziś umiem narysować krzywy sześcian, podzielić go na małych 8 krzywych sześcianów no i umiem mnożyć te krzywe sześciany przez pączkowanie tworząc krzywego sześcianowego węża.
Pączkowanie jest świetne, bo jak się już pierwszą figurę z mozołem narysuje, to reszta sama leci. No i choć jeden punkt zbiegu jest widoczny i nie trzeba sobie wyobrażać że leży na ścianie w pokoju obok.

Siostra, wiem że tu zaglądasz. Bądź miłosierna i nie komentuj.




Zdolna jestem co?  Żeby nie popsuć sobie wizerunku nie pokażę pierwszych elips :D
A w ramach pracy domowej muszę sobie skleić sześcian i narysować go... 15 razy. I najlepszych 5 sześcianów podzielić na 8 mniejszych. Wrrrr... i mam na to tylko tydzień. No, teraz to już tylko 6 dni.


Poza tym mam wyrzut sumienia. SAL needlepointowy, do którego nie dość że nie  chce mi się zabrać to do tego nie mam wcale pomysłu jak go zrobić. Cóż, muszę dojrzeć. Obym tylko do tego czasu nie obśmiardła pod górą prac jak każdy rasowy ser.


Idę poszukać jakiejś tektury z do klejenia :P
Miłego tygodnia dla Wszystkich którzy tu jeszcze w ogóle zaglądają i mają do mnie cierpliwość :)

piątek, 19 listopada 2010

Skandynawskie smaczki

Anuś jutro już wracam :) I szczerze powiedziawszy doczekać się nie mogę! A miałam tu tkwić do końca przyszłego tygodnia! Opatrzność (czy jakkolwiek by tego nie nazywać) zlitowała się nad nami i pozwolono nam zabrać się tydzień wcześniej. Szczęście mnie rozpiera!

To nie tak że TU jest coś nie w porządku: wręcz przeciwnie! Szwedzi są bardzo mili. Z każdym - nawet w kiosku - można porozumieć się w języku language. Wnioskując po tym fragmenciku kraju który obejrzałam Szwecja to ładny kraj. No dobrze: trochę zimny, ale ładny. Zresztą u nas też za chwilę będzie -5 i śnieg. Nie ma co rozpaczać.
Mimo to... po prostu tęsknię. A towarzystwo choćby najmilsze, to wciąż nie dom. Zwłaszcza jak słucha się hindusko-angielskiego  przez 10 godzin dziennie.

Te dwa tygodnie były intensywne, a po dowleczeniu się do hotelu nie miałam siły na nic innego jak paść na twarz. Po sieci zwyczajnie nie chciało mi się biegać. Blogi przeglądałam, ale nic mądrego mi nie przychodziło do głowy, czułam że mój mózg oscyluje jeszcze w okół spraw służbowych. Zresztą narady 'wojenne', budowanie strategii, burze mózgów  i zwykła wymiana informacji 'po godzinach' też dawała się we znaki.
Skutkiem czego zaczepiłam tylko jeden weekend w Sztokholmie a w zasadzie niedzielę (sobota zmarnowana choróbskiem).

Przeczytałam Wasze komentarze uważnie: wiedziałam że będziecie chłonne pasmanterii=wiedzy :)
Dziękuję również za maile z podpowiedziami 'co warto zobaczyć' :)

Popędziłam w niedzielę do centrum próbując pogodzić wszystko: zwiedzanie i szukanie pasmanterii.
I cóż?
Widziałam Stare Miasto (Gamla Stan):




Przyznaję że urocze! I takie podobne do naszych miast :)
W jednym z podwórek (nie omieszkałam zaglądać w różne dziury) znalazłam takiego malutkiego Jegomościa:


Obejrzałam uroczystą zmianę warty przed Pałacem Królewskim. Zdjęć nie zamieszczę bo nie wiem czy można tak wizerunkami mundurowych rzucać po blogach.

Pobiegłam (na własnych nogach w tę i nazad) ze Starówki do polecanego Skansenu:
 HI, hi ta budka telefoniczna stała przed Skansenem ale nie mogłam sobie odmówić jej sfotografowania i przytoczenia tutaj.



W skansenie wieki spotykają się z cywilizacją XXI w.

Gdy wyszłam z muzeum była już ciemna noc. Toż już 16.30 była w końcu.

Biegłam po szlakach wypatrując oczy za pasmanteriami. Zamiast nich trafiłam na dzianinowe zakątki. Kilka takich minęłam:
Nie muszę chyba mówić że wszystkie zamknięte w niedzielę i w godzinach moich 'popracowych' wizyt w Down Town?

A co z pasmanteriami? Kupa. Znalazłam jedną. Czynną do 17 (wg blogów szwedzkich).

Wyrwałam się dziś z biura o 16 (ignorując ostatni warsztat oraz godziny pracy) żeby zdążyć dojechać.
Pasmanteria była nastawiona na handel gotowymi kitami: obrusy, obrusy, obrusy i w końcu obrazki. Głównie Permin of Copenhagen. Wszytko z materiałami rozmiaru aidy 12. Choćby z powodu załączonej tkaniny nie warto było wydawać 400 SEK (~ 160 zł). Zestawy typu: breloczek+mini hafcik 10 x 10 krzyżyków + nitki kosztowały od 70-90 SEK (~28 - 326 zł).
Jeden wieszak z DMC. Tylko DMC.
Żadnych materiałów z metra.
Żadnych metalizowanych nitek.
Żadnych Rayonów.
Żadnych silków.
Żadnych  igieł.
Trzy grubości szydełka. Kilka grubości drutów. Plastików jakich pełno u nas. Żadne mercedesy. Nić do koralików (szt 1). Igły do koralików. Koralików brak. Żadnych kordonków, perłówek.
Byłam tak rozczarowana i zrozpaczona że z wrażenia nie zapytałam po ile chodziła mulina DMC. Przepraszam :(

Smaku dodatkowo dodaje fakt że leciałam tam z wywieszonym językiem aby do 17 zdążyć. A Panie w progu (dwie znudzone, znaturyzowane Azjatki) w progu poinformowały że przecież wszystkie okoliczne sklepy są otwarte do 18 więc dlaczego miałyby zmykać o 17?
Ano. Szkoda że na drzwiach żadnej informacji nie było. W przeciwieństwie do okolicznych sklepów które od góry do dołu oklejone były godzinami otwarcia.

Wam pozostawiam ocenę. Uważam że kompletnie nie miała sensu ta wyprawa. No ale ja już wiem.
Nie ustaję w nadziei,  że są tu jeszcze inne, lepiej zorganizowane i zaopatrzone miejsca. Które jeszcze odwiedzę.

To by było na tyle. Cieszę się że wracam. Jeszcze ze sto razy bym napisałabym jak mi radośnie gdyby nie to, że post już długi jest, i tak ledwo tu dobrniecie. A jutro rano samolot.

Pozdrawiam jeszcze ze szwedzkiej ziemi!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Po drugiej stronie morza

Pamiętacie Fraglesy? A Gobo? A Wuja Matta który przesyłał kartki z podróży?

No to ja Wam teraz posyłam kartkę (biało-czarną) ze Szwecji i ciepłe pozdrowienia.
Zimno tu (-10 rano było ...) ale słonecznie.
Szkoda tylko że tę najładniejszą pogodę i cudne słońce przesiedziałam w biurze. Takie życie, nie ma co się rozwodzić nad tematem.
O 4 po południu zaczęło się ściemniać, dlatego czarno-biała ta kartka i bez zdjęć. Bo noc jaka jest każdy widzi.

Ludzie tutaj jedzą śniadania o 6 rano i chyba tylko z tego powodu są w stanie zjeść z ochotą lunch o 11.30. Do 13 już nikt tu nie wytrzymuje bo głód ściska.
Temat mnie zaciekawił: po co o 6 jeść śniadanie skoro do pracy jedzie się 15 minut i zaczyna o 9? Chyba  w sprawie śniadań muszę jakieś statystyki przeprowadzić. A może w pozaprzestrzeni tak właśnie ma być?

Z przyczyn obiektywnych w tej chwili robótki są zawieszone na kołek do odwołania, czyli pewnie do końca listopada. Dobrze że z SAL-em świątecznym zdążyłam.

Trzymajcie kciuki co bym tu nie zamarzła i nie zwariowała z powodu: braku słońca, chłodu, słabego piwa.
A jak macie coś ciekawego do polecenia w Stockholmie to dajcie znać: miejsca które warto odwiedzić, rzeczy które warto przywieźć. Różne: co komu ślina na język przyniesie.

Pozdrawiam!

niedziela, 31 października 2010

Picoti Picota: Sur les toits…

Skończony i wyszyty. Teraz już tylko oprawa :)

Raw Linen 32ct Belfast, DMC 3865 & Anchor 905
W:29cm, H: 7cm


Nie muszę chyba mówić jak przyjemnie mi się wyszywało ten drobiazg? C U D O W N I E! W kolejce stoją chyba wszystkie schematy tego projektanta. Zwłaszcza kury :D

sobota, 23 października 2010

Inspiracja tablicą

Pewnego dnia sierpnia pojechałam do Mamy. A Ona mówi:
- Wiesz taki ładny sznurek kupiłam. No mówię Ci: konopny, włochaty śliczny!
- ????? /w końcu moja Mama w gospodarstwie ogrodniczym ma mnóstwo sznurków, dlaczego zachwyca się jednym konkretnym i aż musiała go kupić????/
- Bo sobie pomyślałam że można by ten sznurek tak w ramie umieścić ...  i wiesz spinaczami do bielizny do sznurka przyczepić zdjęcie, albo rachunek ... taką tablicę zrobić zamiast tej okropnej korkowej.
- !!!!!!!!! /już mi zaczęło świtać i przed oczami stanął obraz z blogu/
- Bo ja mam taką ramę co stoi w piwnicy, i nie wiem co mam z nią zrobić, jak się nie da to wywalimy na śmieci. Ale zdrowa jest, może trochę koślawa ale bez korników, szkoda jej. No weź pomyśl co z tym zrobić, bo ja w internecie na jednym blogu widziałam ....
- Na Zielonym Kuferku???
- No!!!!!
- A ja mam mnóstwo fajnego lnu co do wyszywania się nie nadaje. Można go użyć.
itd. itd .... jak to w rozmowie między dwoma Zakręconymi.

Do tej pory zachodzę w głowę jak moja Mama trafiła do Marii. Ostatecznie skoro każda z nas wpadła wśród miliona blogów na jeden ten sam. I wypatrzyła na nim tę jedną tablicę. I ta jedna tablica nam utkwiła w pamięci. I nawet po cichu myślałyśmy jakby tu tę tablicę zrobić. To tablica musiała powstać. Nie było mowy że nie. Zainspirowana została oczywiście tablicą Marii: Ku pamięci.

Mama pokazała mi ramę i myślałam że się poddam. To było to okropne, brązowe krzywe paskudztwo co wisiało z 10 ostatnich lat na ścianie ze sztucznymi kwiatkami. Kolor.... kasztanowy.
A mi kasztanowy aktualnie do koncepcji wcale, a wcale nie pasuje.
Zachodziłam w głowę co zrobić a się nie narobić i odmienić paskudę. Ostatecznie oczywiście stanęło na ręcznym szlifowaniu.
Szlifowałam ja, szlifował Tata Połamańca, podczas urlopu szlifowałam znowu ja. Łącznie spędziliśmy nad odzyskiwaniem oryginalnego koloru 22 godziny. Z czego pół godziny trwało przeszlifowanie największych powierzchni szlifierką. Reszta wiadomo: papier ścierny w łapkę i hej do przodu! Najgorsze były oczywiście kąciki.  A ramy rozkładać nie chciałam bo była tak koślawa że bałam się iż jej potem w żaden sposób nie poskręcam.



Tutaj pomalowana już białą, transparentną farbą.



Potem to już szybka piłka: docięcie płyty pilśniowej, ocieplina na płytę, len przypiąć zszywkami do płyty,


rozciągnąć sznurki,



oprawić w ramę,
 I oto jest:

Mam swoją tablicę którą wywiozę na Grabinę do domku i tam nadam jej jeszcze szlifu: lawendę przywieszę, jeszcze zdjęć trochę a pewnie i suszona gałązka i kawałek serwetki się znajdzie na tablicy. Taki bałaganik który ma znaczenie dla Właścicieli.


Dziękuję za pozytywny odbiór Laury :) Cieszę się że również uznałyście tę pracę za interesującą. A czy czasochłonną? Pewnie że tak: jak każda praca ręczna :) Dopiero jednak na zdjęciach zobaczyłam że niektóre ściegi wołają o pomstę do nieba. Mimo to i tak pozostanie: Laura jest i tak piękna !
Odpowiadając na pytanie Kankanki: Laura ma wymiary 26 x 26 cm. 


Życzę Wam miłego weekendu!

poniedziałek, 18 października 2010

Laura na 95%

Twardo zabrałam się za prace zmierzające ku skończeniu Laury. Przynajmniej w takim stopniu aby móc zabrać się wkrótce za inne robótki. W niedzielę w nocy ukończyłam tę część, około 95% które jestem w stanie zrobić bez jednej nitki: granatowego Kreinika.

Uzupełnię puste miejsca dopiero jak brakująca nitka doleci przez wielką wodę. A na razie można popodziwiać dziury cudnej urody :D

Tutaj zdjęcie nocne pracy: 


A poniżej zdjęcia dzienne, poranne:







Przyznam że żadne z nich nie oddaje urody haftu. Kolory w rzeczywistości są zbliżone intensywnością do zdjęć nocnych. 
Zdjęcia poranne mocno tchną niebieskościami które dominują inne kolory i zdecydowanie przyćmiewają urodę fioletów i intensywnego różu.

Teraz pozostaje mi schować pracę do pudełka i czekać na dostawę Kreinika i zabrać się za przygotowanie do kolejnej pracy :D

piątek, 15 października 2010

Zaproszenie: Świąteczny SAL 2010

Mam znowu zaszczyt zaprosić Was do wspólnej zabawy. Tak jak rok temu zaczęłyśmy wyszywać choinkę w zabawie Choinkowy SAL 2009, w tym roku znowu proponuję zabawę opartą na nieco zmienionych warunkach, choć wciąż świąteczną!

Tematyką zabawy będzie wyszycie DOWOLNEGO, indywidualnie wybranego wzoru w temacie święta oczywiście. Pewnie Wasze kolejki pac świątecznych puchną od prace które 'kiedyś chciałybyśmy wyszyć'. Zatem może czas kolejkę skrócić choć o jedną pracę??? Chcę Wam pozostawić wolny wybór tego nad czym będziecie pracować w tym roku.
Systematycznie, rok po roku będziemy dłubać kolejne ozdoby wspólnie.

Deklaracja zabawy wspólnie oznaczać będzie że postępy prac będziemy publikować na blogu Świąteczny SAL 2010. Szczegóły już są dostępne na działającym i ogólnie dostępnym blogu :)
Oczywiście publikacje na własnych, prywatnych blogach są również dozwolone. Najważniejsze jest aby pokazać na wspólnym blogu choć dwa etapy: początkowy i końcowy. Oczywiście im więcej tym lepiej :)

Miło będzie oglądać prace świąteczne w jednym miejscu. Miło będzie już wkrótce poczuć atmosferę zbliżających się Świąt.

Czasu mamy wystarczająco: nawet projekty większe od ubiegłorocznej choinki mają szansę powstać.
Zachęcam do udziału a jestem przekonana że za kilka tygodni będziemy miały już całkiem sporą grupę prac które cieszyć będą nasze oczy i zdobić domy podczas Świąt Bożego Narodzenia 2010.

Po szczegóły organizacyjne zapraszam już w nowe miejsce.

Gdyby były dodatkowe pytania - zapraszam na maila :)

środa, 13 października 2010

Zaproszenie do świątecznego wyszywania

Mam znowu zaszczyt zaprosić Was do wspólnej zabawy. Tak jak rok temu zaczęłyśmy wyszywać choinkę w zabawie Choinkowy SAL 2009, w tym roku znowu proponuję zabawę opartą na nieco zmienionych warunkach, choć wciąż świąteczną!





Tematyką zabawy będzie wyszycie DOWOLNEGO, indywidualnie wybranego wzoru w temacie święta oczywiście. Pewnie Wasze kolejki pac świątecznych puchną od prace które 'kiedyś chciałybyśmy wyszyć'. Zatem może czas kolejkę skrócić choć o jedną pracę??? Chcę Wam pozostawić wolny wybór tego nad czym będziecie pracować w tym roku.
Systematycznie, rok po roku będziemy dłubać kolejne ozdoby wspólnie.

Deklaracja zabawy wspólnie oznaczać będzie że postępy prac będziemy publikować na blogu Świąteczny SAL 2010. Szczegóły już są dostępne na działającym i ogólnie dostępnym blogu :)
Oczywiście publikacje na własnych, prywatnych blogach są również dozwolone. Najważniejsze jest aby pokazać na wspólnym blogu choć dwa etapy: początkowy i końcowy. Oczywiście im więcej tym lepiej :)

Miło będzie oglądać prace świąteczne w jednym miejscu. Miło będzie już wkrótce poczuć atmosferę zbliżających się Świąt.

Czasu mamy wystarczająco: 72 dni. Nawet projekty większe od ubiegłorocznej choinki mają szansę powstać.

Zachęcam do udziału a jestem przekonana że za kilka tygodni będziemy miały już całkiem sporą grupę prac które cieszyć będą nasze oczy i zdobić domy podczas Świąt Bożego Narodzenia 2010.

Po szczegóły organizacyjne zapraszam już w nowe miejsce.
Gdyby były dodatkowe pytania - zapraszam na maila :)


Do zobaczenia na Świątecznym blogu!

czwartek, 7 października 2010

Ciasto ze spotkania w Białymstoku: śmietanowiec

Witam i o zdrowie pytam. Pytam bo niedługo będzie wielkie odchudzanie ;)
Prezentuję przepis na śmietanowca - ciasto które zawiozłam do Białegostoku na spotkanie. Zdjęć brak - może kiedyś uda mi się sfocić zanim zdąży zniknąć.

 Składniki:
3 paczki ciasteczek Liebnitz (z 52 ząbkami ;)) ew. taka sama porcja innych tego typu
opakowanie gotowego kremu do tortów waniliowy/śmietankowy
mleko zimne do powyższego kremu
puszka słodzonego mleka - gotowana dzień wcześniej 3 godziny (puszka zamknięta) na krem krówkowy
1/2 litra śmietany 36% Łowicz - dobrze schłodzona
2 śmietan-fixy
płatki migdałów do posypania

Opowieść na temat krówkowej masy:
Dużej filozofii w przygotowaniu ciasta nie ma. O ile dzień - kilka dni wcześniej ugotuje się masę krówkową, reszta to 'pikuś'.
Można pokusić się o gotową masę ALE ... ja osobiście (trzy razy) jeszcze nie trafiłam na taką w której nie skrzypiał mi między zębami cukier. A dodatkowo weźcie pod uwagę opinię Eksperta: mój Pan Połamaniec jest krówkożerny i testował często różne masy 'z półki'. I od czasu gdy na wszystkich się zawiódł sam sobie gotuje krówkę. Od razu trzy puszki - na dwa tygodnie starczy ;) Ja wierzę ekspertowi od krówek bo On ma więcej doświadczeń ode mnie.
Krem krówkowy wyciągnąć z puszki i dobrze zamieszać aby nabrał jedwabistej konsystencji - ułatwi to rozsmarowywanie na ciasteczkach.
 
Krem tortowy przygotować wg przepisu, ale bez masła. To czysta hipokryzja bo ciasto nie należy do dietetycznych ale zalecam pominąć masło. Wystarczy tłuszczu w śmietanie. 

Śmietanę  ubić ze śmietan- fixem.

Układać warstwami:
1. ciasteczka - całe opakowanie
2. krem waniliowy/śmietankowy
3. ciasteczka - jw
4. toffi z puszki
5. ciasteczka - jw
6. bita śmietana
7. posypać płatkami migdałów wg uznania
 Zostawić na noc w lodówce, żeby się 'przegryzło'.

Z doświadczenia wiem że zrobienie tego ciasta to kwestia max. 40 minut o ile w tzw międzyczasie należy jeszcze umyć pojemnik i łopatki/rózgę po kremie i następnie ubić śmietanę.


Żaden kłopot a niebo w gębie :D Co Dziewczyny z Białegostoku mogą potwierdzić :)
Nawet nie spróbowałam ostatnio ale cieszę się że Wam smakowało :)

Smacznego!

P.S. Dajcie znać czy Wam wyszło ;)

poniedziałek, 4 października 2010

I już PO

II Spotkaniu w Białymstoku. Buuu....

Madziu i Krzysiu pokłony Wam biję za Wasz trud włożony w organizację! 
I dziękuję za przygarnięcie również mazowszanek ;) 

Było CUDNIE! Dlaczego? Same zobaczcie kto był, co było i jak było. Zaznaczam tylko że poniższe zdjęcia to zaledwie promil tego co się działo przez cały dzień. Oczywiście znowu ocknęłam się gdy skojarzyłam że też mam aparat. Po zrobieniu dokładnie kilkunastu zdjęć znowu poszedł  sobie w kąt.

Będziecie musiały niestety pobiegać po różnych blogach żeby obejrzeć ich trochę więcej :)

Zapewniam Was że w gardle schło od gadania, blablania, okrzyków radości ale i od poważnych rzeczowych rozmów i wymiany doświadczeń!

Tutaj na zdjęciu dwie Anie, Mirka i Emlut i Mela :)

Ania75 kochana Kobieta poświęciła mi mnóstwo czasu na tłumaczenie że nie jestem ostatnia noga w heklowaniu. Chyba z godzinę przekonywała mnie że nie powinnam się  przejmować zaobserwowaną u mnie podczas urlopu dysfunkcją szydełkową. Mam dłubać dalej i ma być dobrze.
No to będę dłubać. I mocno wyciągać jak będzie serwetka okrągła gotowa.
Aniu, podtrzymałaś mnie na duchu! Zresztą jak mogę wątpić skoro Ania nosi na sobie dowody doskonałego władania szydełkiem? Wie co mówi i JUŻ.


Tu poniżej zażarta dyskusja Marty i Yenulki nad meandrami blackworka na podstawie cudnych prac Marty. 

Tu już na spokojnie rozważania nt wyszywania na czarnych tkaninach. 

Wreszcie dwie szalone Babki się spotkały w realu :)
Mela i Ata, voilà


A tu dzieła Aty:  Tildowe Śpioszki, hardanger i frywolitka.  Uwaga: ceramika to dzieło Córci Aty, Ogonka Ani! Niesamowita sprawa!
A Śpioszki się tak rozbrykały że ujeżdżanie lampartów to pikuś. 
Zobaczcie jaki rozmarzony uśmiech wywołał jeden frywolny, różowy królik na buzi naszej biżuteryjnej Mistrzyni Joli
W ogóle zwierzaków była masa, w tym Kot Aty Ani (ha! ależ konstrukcja logiczna..) który leży uwaga na czym?! Zgaduj-zgadula hafciarki :D

Grunt że dopiero teraz się dowiedziałam od Aty że ten sampler na którym rozwalił się kocur wyszyła ...uwaga....  Elisse! Którą Ata ściągnęła na spotkanie :) Nie znałyście chyba Elizy od tej strony :D
Dzięki Krzysi już wiem że panienki groszkowe które wpadły w oko okrutnie stworzyła Małgosia. No i po lewej jeszcze hardanger wystaje i po prawej druciane serwety! Już wiem dzięki Krzysi że serwety zostały wykonane przez Dorkę.


Na koniec relacji MUSZĘ się pochwalić co niespodziewanie otrzymałam: 
Mój pierwszy 'dedupaż' dostałam :) Od Emlut współumęczonej w naszym grupowym sepuku: RR myszowym ;)
Śliczne maki cudnie mi się w kuchni komponują - tu akurat z tegorocznym suszem grzybowym własnej produkcji:


A tutaj, maziaje cudnej urody które Madziula i Krzysia farbowały wieczorami! To chyba będą te 'trumienne' nitki, bo nie ośmielę się z żadnej uciąć ani centymetra....



 Widać przecież że nie gadałyśmy bez sensu ale przede wszystkim uprawiałyśmy wymianę wiedzy i doświadczeń oraz zaklinanie szydełek i igieł. Żeby szybciej śmigały w rękach!


Jejku, jak dobrze że jesteście!!!

Relacja Aty ze spotkania już jest! TUTAJ.