Anuś jutro już wracam :) I szczerze powiedziawszy doczekać się nie mogę! A miałam tu tkwić do końca przyszłego tygodnia! Opatrzność (czy jakkolwiek by tego nie nazywać) zlitowała się nad nami i pozwolono nam zabrać się tydzień wcześniej. Szczęście mnie rozpiera!
To nie tak że TU jest coś nie w porządku: wręcz przeciwnie! Szwedzi są bardzo mili. Z każdym - nawet w kiosku - można porozumieć się w języku language. Wnioskując po tym fragmenciku kraju który obejrzałam Szwecja to ładny kraj. No dobrze: trochę zimny, ale ładny. Zresztą u nas też za chwilę będzie -5 i śnieg. Nie ma co rozpaczać.
Mimo to... po prostu tęsknię. A towarzystwo choćby najmilsze, to wciąż nie dom. Zwłaszcza jak słucha się hindusko-angielskiego przez 10 godzin dziennie.
Te dwa tygodnie były intensywne, a po dowleczeniu się do hotelu nie miałam siły na nic innego jak paść na twarz. Po sieci zwyczajnie nie chciało mi się biegać. Blogi przeglądałam, ale nic mądrego mi nie przychodziło do głowy, czułam że mój mózg oscyluje jeszcze w okół spraw służbowych. Zresztą narady 'wojenne', budowanie strategii, burze mózgów i zwykła wymiana informacji 'po godzinach' też dawała się we znaki.
Skutkiem czego zaczepiłam tylko jeden weekend w Sztokholmie a w zasadzie niedzielę (sobota zmarnowana choróbskiem).
Przeczytałam Wasze komentarze uważnie: wiedziałam że będziecie chłonne pasmanterii=wiedzy :)
Dziękuję również za maile z podpowiedziami 'co warto zobaczyć' :)
Popędziłam w niedzielę do centrum próbując pogodzić wszystko: zwiedzanie i szukanie pasmanterii.
I cóż?
Widziałam Stare Miasto (Gamla Stan):
Przyznaję że urocze! I takie podobne do naszych miast :)
W jednym z podwórek (nie omieszkałam zaglądać w różne dziury) znalazłam takiego malutkiego Jegomościa:
Obejrzałam uroczystą zmianę warty przed Pałacem Królewskim. Zdjęć nie zamieszczę bo nie wiem czy można tak wizerunkami mundurowych rzucać po blogach.
Pobiegłam (na własnych nogach w tę i nazad) ze Starówki do polecanego Skansenu:
HI, hi ta budka telefoniczna stała przed Skansenem ale nie mogłam sobie odmówić jej sfotografowania i przytoczenia tutaj.
W skansenie wieki spotykają się z cywilizacją XXI w.
Gdy wyszłam z muzeum była już ciemna noc. Toż już 16.30 była w końcu.
Biegłam po szlakach wypatrując oczy za pasmanteriami. Zamiast nich trafiłam na dzianinowe zakątki. Kilka takich minęłam:
Nie muszę chyba mówić że wszystkie zamknięte w niedzielę i w godzinach moich 'popracowych' wizyt w Down Town?
A co z pasmanteriami? Kupa. Znalazłam jedną. Czynną do 17 (wg blogów szwedzkich).
Wyrwałam się dziś z biura o 16 (ignorując ostatni warsztat oraz godziny pracy) żeby zdążyć dojechać.
Pasmanteria była nastawiona na handel gotowymi kitami: obrusy, obrusy, obrusy i w końcu obrazki. Głównie Permin of Copenhagen. Wszytko z materiałami rozmiaru aidy 12. Choćby z powodu załączonej tkaniny nie warto było wydawać 400 SEK (~ 160 zł). Zestawy typu: breloczek+mini hafcik 10 x 10 krzyżyków + nitki kosztowały od 70-90 SEK (~28 - 326 zł).
Jeden wieszak z DMC. Tylko DMC.
Żadnych materiałów z metra.
Żadnych metalizowanych nitek.
Żadnych Rayonów.
Żadnych silków.
Żadnych igieł.
Trzy grubości szydełka. Kilka grubości drutów. Plastików jakich pełno u nas. Żadne mercedesy. Nić do koralików (szt 1). Igły do koralików. Koralików brak. Żadnych kordonków, perłówek.
Byłam tak rozczarowana i zrozpaczona że z wrażenia nie zapytałam po ile chodziła mulina DMC. Przepraszam :(
Smaku dodatkowo dodaje fakt że leciałam tam z wywieszonym językiem aby do 17 zdążyć. A Panie w progu (dwie znudzone, znaturyzowane Azjatki) w progu poinformowały że przecież wszystkie okoliczne sklepy są otwarte do 18 więc dlaczego miałyby zmykać o 17?
Ano. Szkoda że na drzwiach żadnej informacji nie było. W przeciwieństwie do okolicznych sklepów które od góry do dołu oklejone były godzinami otwarcia.
Wam pozostawiam ocenę. Uważam że kompletnie nie miała sensu ta wyprawa. No ale ja już wiem.
Nie ustaję w nadziei, że są tu jeszcze inne, lepiej zorganizowane i zaopatrzone miejsca. Które jeszcze odwiedzę.
To by było na tyle. Cieszę się że wracam. Jeszcze ze sto razy bym napisałabym jak mi radośnie gdyby nie to, że post już długi jest, i tak ledwo tu dobrniecie. A jutro rano samolot.
Pozdrawiam jeszcze ze szwedzkiej ziemi!
O jakże się cieszę :-). Hip hip hurra! Strasznie tu pusto bez Ciebie sąsiadko! Nie ma mowy w przyszłym tygodniu się musimy spotkać :D, koniecznie, choćby na szycie poduszek ;))
OdpowiedzUsuńKuruj się i wracaj zdrowa.
Wracaj bezpiecznie do domku!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim wracaj szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńDziękuje za zdjęcia ze spaceru, jegomość taki słodki. Wizyty w pasmanterii współczuję, wyobrażam sobie, jak się nastawiłaś.
Dziękuję Aniu za wywiad pasmanteryjny, za zdjęcia i za to, że wracasz!
OdpowiedzUsuńAniu! Fajnie, że wracasz już z wygnania :-)
OdpowiedzUsuńNo proszę! Nasze pasmanterie lepsiejsze!
Od razu mi lepiej!
No tak, ta pasmanteria mnie powaliła :D A myślałam że takie rzeczy to tylko u nas ;)
OdpowiedzUsuńDobrze że wracasz :)
Mam nadzieję, że już szczęśliwie biegasz po "NASZYCH" pasmanteriach. Nie wiem czy pamiętasz ale wstępnie umawiałyśmy się na kawencję z haftemm wtle albo odwrotnie.
OdpowiedzUsuńBuziole i mam nadzieję do zobaczenia
Kasia
Świetne zdjęcia, najbardziej zaciekawiły mnie ta zewnętrzne schody do balkonów:)))
OdpowiedzUsuńWyobrażałam sobie nie wiadomo jakie cuda w "zagramanicznych" pasmanteriach, a tu - proszę, nasze lepsze:)
dobrze ze wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, a zwłaszcza pierwsze. Relacja z wizyty w pasmanterii dokładna, ale rozczarowująca. Aniu, wiadomo, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Aploszku kochany ... to ja ... i nieanonimowa tralalalala pomyślałam sobie ze zanim wrócisz od tych Szwedów to ja juz się sama wpiszę ..buziole
OdpowiedzUsuńAniu, wróciłaś? Daj jakiś znak :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!