Inne miejsca

poniedziałek, 3 listopada 2008

Kolory Meksyku 1

Nie będę dziś pisała o samej wyprawie o Meksyku: zbyt długo by to trwało, zbyt wiele słów wymagałyby opisy a tego nikt zainteresowany by nie przeżył
Powiem zatem najkrócej jak mogę, co nie jest proste, bo nie potrafię jeszcze spojrzeć z dystansu na cały wyjazd… Były to wspaniałe trzy tygodnie podróży po kolorowym, ciekawym, zróżnicowanym kraju. Była to wyprawa po kulturze ostatnich około 3 tysięcy lat, od oceanu do morza, przez góry, miasta i wsie.
Chciałabym jednak w pierwszej kolejności napisać o innym aspekcie mojej wyprawy. Tym który jest nierozłącznie powiązany z moimi zainteresowaniami. Oto opowieść pierwsza:.
Gdzieś w środku Meksyku, w środku najbiedniejszego ze wszystkich 31 stanów Meksyku, Chiapas, jest małe, senne miasteczko.
Wracaliśmy właśnie z wyprawy po kanionie Sumierdo, którego wysokość dochodzi nawet do 1300 metrów nad poziom rzeki Grijalva i zatrzymaliśmy się na czas wolny w najbliższym miasteczku, w Chiapa de Corzo. Cóż było robić: standardowa, rutynowa rundka po zocalo i umiejscowionych pod arkadami sklepikach w nadziei upolowania jakiejś ekstra pamiątki z podróży. Nic z tego. Zresztą jak zwykle: w każdym sklepie to samo…. Ale, ale…. Przemykając po nudnawych sklepikach mojemu Panu wpadł w oko szyld, który przy naszej żadnej znajomości hiszpańskiego wskazywał że trafiliśmy na szkołę rękodzieła. Szyld wisiał nad bramą, w której tle widać było już ogromne patio, ocienione arkadami i zielenią. Pod arkadami siedziały przy stolikach kobiety i coś tam dłubały. Mieliśmy pewne opory, w końcu zdecydowana postawa mojego Pana,  jeden Jego krok, pociągnął mnie za sobą i byliśmy w bramie, potem jakaś miejscowa kobieta zaczęła nas zachęcać do wejścia. I tak trafiłam na kółko kobiet które…wyszywały ! Już myślałam że sobie tylko popatrzę, bo skąd mogłabym pogadać po hiszpańsku Okazało się jednak że była tam Ariana, która doskonale znała angielski. Uczyła się właśnie wyszywać krzyżykiem. Będziemy w kontakcie: wymieniłyśmy się adresami. Ariane może pomóc w zdobyciu tradycyjnych strojów indiańskich, o których tu jeszcze napiszę w swoim czasie. Poniżej prezentuję zdjęcia z przemiłego i nieoczekiwanego spotkania.

Ariana znajduje się na pierwszym planie zdjęcia po prawej

P.S. Dowiedziałam się że pasmanteria po hiszpańsku to merceria

9 komentarzy:

  1. Aniu, bardzo niezwykły przypadek, to niesamowite spotkać w ' głuszy' pokrewne dusze.

    Najbardziej jednak niezwykła była reakcja mojego męża, czytałam Twój wpis tuż po wstaniu z łożka, z kawą w ręku, mąż wstał żeby sięgnąć po swoją i zainteresował się zdjęciami, w kilku słowach opowiedziałam co Ci się przydarzyło a on :)))))) - " no tak ( z niedowierzaniem ) przypadek ( dziwny uśmiech ) Wam się takie przypadki zawsze zdarzają, czemu ona ( tzn Ty ) nie trafiła do jakiejś stalowni czy huty ??!! a akurat na kółko hafciarskie !!!! " i jeszcze ta jego mina- bezcenna ;) jak i Twoja przygoda :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu - z utęsknieniem czekałam na Twój powrót. My ściągamy do siebie jak olbrzymi magnes wszystko co ma związek z naszą pasją:) Dlatego nie znalazłaś warsztatu w ktorym robią cudne produkty ale nie nitkami:) Czekam na Twoje wspomnienia z podrózy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, no rewelacja...to na pewno było przeznaczenie, że tam weszliście...Ale ci zazdroszczę...ciekawe co one haftowały i na czym??!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny, jak miło Was znowu widzieć !!! Starsznie się cieszę z powrotu do "cywilizacji netu" :) Macie rację: mamy pozakładane chyba ogromne mentalne magnesy które ściągają "przypadki" przed nasze nosy - tylko się cieszyć!
    Do huty ani walcowni nie trafiłam chyba tylko dlatego że bardziej interesowały nas zagruzowane stare miasta aztecko-majowsko-toltekowsko-zapotecko-olmeckie.
    Poza tym, po tym co zobaczyłam wychodzi mi że Meksyk bardziej nastawiony jest na turystykę i rybactwo niż przemysł ciężki, ale i zwiedzaniem stalowni bym nie pogardziła (w końcu jestem inżynierem produkcji i nie jedne laoratoria spędzłam na projektowaniu detali, programowaniu obrabiarek, wykrawaniu, wierceniu, frezowaniu, odlewaniu ...). Oj Krzysiu, pozdrów Mężowinka, żałuję że nie widziałam bezcennej miny ...
    Miałam za to odmianę przemysłu LIGHT: rolnictwo. W tym samym stanie Chiapas trafiłam w obszar rolniczy i oglądałam uprawy warzyw i kwiatów :)

    Zamierzam napisać jeszcze kilka odcinków Kolorów Meksyku, każdy będzie poświęcony nieco innym obszarom, choć za każdym razem tematyką zbliżonym do tkaniny, materiałów, kolorów. Mam nadzieję że spodobają Wam się zdjecia i uda mi się przedstawić ten ciekawy kraj z interesującej strony :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu to co napisałaś to niesamowita przygoda :-).Z przyjemnością przeczytałam bardzo ciekawy wpis z wyprawy :-)!.A jutro posłucham :-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Ania!!!!!!!!1 jak się ciesze żeś juz w kraju! i taka uradowana! i tak kororowo opowiadasz! fajna przygoda z tym magnesem :)))
    ps. Krzysiu: ja bardzo bym chciała zobaczyć minę i usłyszeć głos twojego KM w tamtym momencie :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. z chęcią bym obejrzała jeszcze jakieś zdjęcia z tej wyprawy i poczytała inne opowieści...:-))) czy to możliwe?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za kilka słów :)